Rejs trwa:
1
1
2
2
8
8
6
6
dni
1
1
6
6
godz
4
4
2
2
min
2
2
2
2
sek

 

Wyspa Wielkanocna to już  nasz ostatni przystanek w Chile. Warto by więc podsumować nasz pobyt w tym pięknym kraju a także na całym kontynencie południowo amerykańskim. Tym razem trochę od kuchni (a właściwie o kuchni).

Bardzo często znajomi pytają nas w mailach co właściwie tutaj jemy, jakie są lokalne potrawy i kulinarne ciekawostki? Generalnie można by powiedzieć, że Ameryka Południowa wołowiną stoi. W Brazylii były to głównie ogromne steki. W Urugwaju i Argentynie króluje asado czyli grill. Grilluje się praktycznie każdy rodzaj mięsa. Jest to najpopularniejszy sposób przyrządzania potraw w restauracjach ale też lokalna tradycja wspólnych posiłków. Nie tylko w weekendy ale i w środku tygodnia można spotkać rodziny czy sąsiadów ucztujących razem przy ruszcie z najróżniejszym mięskiem. Nie ma domku ani ogródka przy którym nie znalazłby się grill, często domowej roboty -  ze starej beczki przeciętej na pół.


Warto przy tym dodać, że w Ameryce Południowej wyróżnia się o wiele więcej części wołu niż u nas. To, co dla nas jest po prostu polędwicą tutaj jest dzielone na przynajmniej trzy różne części o różnych nazwach - fileto, lomo i peceto. Przekonaliśmy się o tym dobitnie w Montevideo. W stylowej restauracji umieszczonej w  budynku po startym targu rybnym zamówiliśmy mieszankę grillowanych mięs, porcję dla kilku osób. Oprócz standardowych przysmaków czyli steków, piersi z kurczaka i kiełbasek typu chorizo, danie zawierało bliżej niezidentyfikowane  (nawet przez naszą panią weterynarz) części krowy. Niektóre z nich, dla lokalsów największy rarytas, dla nas pozostały mało zjadliwą zagadką.

Najwięcej typowych smaków poznaliśmy jednak dopiero w Chile, być może ze względu na długi pobyt w tym kraju oraz dłuższe niż zazwyczaj postoje w portach. W rozpracowaniu menu na wyspie Chiloe pomagał nam, wspomniany już w relacjach Malini.

Przede wszystkim godne polecenia jest Churrasco, koniecznie w wersji „a lo pobre” czyli „dla biedaka”. Są to kawałki pieczonego mięsa (oczywiście wołowiny) z duszoną cebulką, wielką porcją frytek i sadzonymi jajkami, podane z domowej roboty majonezem. Lokalsi zamawiają jedną porcję na osobę. Dla nas wyzwaniem było podołać takiej porcji w dwie a nawet w trzy osoby.

Inne popularne danie, spotykane w restauracjach ale też zaliczane jako rodzaj fast food to Completo czyli kanapki – burgery w różnych wersjach. Klasyczne completo to wielka buła  z mięsem, cebulką, bekonem, jajkiem i majonezem. Dla mnie najlepszą kombinacją było completo italiano czyli kanapka z mięsem (świetna również w  wersji ze stekiem z tuńczyka), pastą z avocado, serem i  nieodłącznym majonezem. Zwracam uwagę  na avocado. Jest ono bardzo popularne w Chile i często dodawane do wielu dań restauracyjnych. Próbowałyśmy z dziewczynami zaszczepić na Wassylu miłość do tego warzywa jednak w męskiej części załogi kanapki z zieloną pastą wzbudzały raczej niechęć.

Kolejna, godna polecenia lokalna uliczna przekąska to empanadas -  duże pieczone pierogi o przeróżnych farszach. Z mięsem, kurczakiem, z lokalnym łagodnym serem ale także w wersji „frutti di mare” czyli z tuńczykiem, łososiem a nawet z krabem. Te ostatnie jak dla mnie wygrały.
Skoro wspomniałam już o łososiu warto podkreślić, że w Chile jest to ryba bardzo popularna i w zasadzie „a lo pobre”.  Okazuje się , że kraj ten jest drugim, po Norwegii światowym eksporterem tych ryb. Łososia można kupić na każdym targu i prawie w każdym sklepie w wersji świeżej lub wędzonej na zimno i ciepło. Filety są pakowane próżniowo  co ułatwia ich dłuższe przechowywanie, z czego skwapliwie skorzystaliśmy kupując zapasy na łódkę. Niestety nie było im dane zbyt długo płynąc z nami. Otwarta paczka po pojawieniu się w lodówce znikała bardzo szybko.

Było już o łososiu, a łosoś to ryba. I w ten sposób przechodzimy do drugiej części dominującej w kuchni chilijskiej czyli do owoców morza. Żeby nikt nie pomyślał, że Chile to kraj tylko dla mięsożerców. Ryby, ośmiorniczki, skorupiaki wszelkiej maści, nawet jeżowce to wszystko można spotkać na lokalnych targach zwanych ferriami. Usytuowane są zwykle nad samą wodą i można obserwować jak podpływają do slipu rybackie łódeczki, panowie  wypakowują świeże rybki, które trafiają prosto na stoiska. I z tych właśnie świeżutkich owoców morza powstawało na naszych oczach ceviche -  porcyjka surowej ryby, ośmiorniczki lub jakichś małży doprawiona cebulką, kolendrą, sokiem z limonki i ewentualnie papryką. Taki rodzaj tatara. Bardzo dobre rozwiązanie to przyjść na targ rano, poobserwować lokalny folklor i spałaszować ceviche na śniadanie. Czy może być coś przyjemniejszego? Gdyby ktoś wciągnął się w życie targowiska tak bardzo, że straci poczucie czasu  i przegapi porę obiadową też nie ma się czym przejmować. Przy większości takich targów znajdują się cocinerje czyli małe knajpki serwujące to co można kupić w hali. My spróbowaliśmy krabów i muli. Pycha. Osobom, które nie przepadają za owocami morza proponuje jednak się przełamać i spróbować. Świeże, prosto z miejsca pochodzenia, smakują zupełnie inaczej niż dostępne u nas mrożonki.

W chilijskiej kuchni praktycznie każdy znajdzie coś dla siebie. Jeśli będziecie mieli okazję poznać ten kraj a raczej posmakować go – korzystajcie! Naprawdę warto.

Z pokładu Wassyla pląsającego na kotwicy przy Rapa Nui nadawała tym razem Natalia.

 

  • 20151211-121819
  • 20151211-205938
  • 20160116-164802
  • 20160121-203828
  • 20160224-195707
  • 20160402-113357
  • 20160402-123657
  • 20160402-145124
  • 20160406-184343
  • 20160407-164315
  • 20160408-124205
  • 20160409-103436
  • 20160409-104031
  • 20160409-104119
  • 20160409-105551
  • 20160409-105857
  • 20160421-153014

Wyprawa współfinansowana jest ze środków Miasta Szczecin.

Partner wyprawy.

 


Partnerzy medialni:

         
 


O wyprawie przeczytasz także w:
     Rejsuj.pl                             
 

 


 

7 continents 4 oceans - the longest way around the Wolrld.