Rejs trwa:
1
1
2
2
6
6
6
6
dni
0
0
2
2
godz
0
0
2
2
min
0
0
7
7
sek

 

25.03.2016 0000 LT
Do Puerto Aguirre pozostało 112 Mm
Wysokość fal na oceanie: 4-6m

Warto by na początku napisać kilka słów o Puerto Eden. Jak się łatwo zorientować, z zamieszczonych kilka dni temu zdjęć, nie jest to metropolia. Na podstawie ostatniego spisu liczy sobie ona 176 mieszkańców, choć od podchmielonego kucharza dowiedzieliśmy się, że dziś jest ich już tylko 80. Po tygodniach spędzonych na totalnym bezludziu kilka dni spędzonych tam było dla nas odmianą i przyjemnością.

 

Można naprawdę powiedzieć, że ta wioska znajduje się „in the middle of nowhere”. Według niektórych locji dzierży ona dwa rekordy – najbardziej odizolowanej miejscowości od Świata (tu bym polemizował, czy aby niektóre niewielkie wyspy na Pacyfiku nie mają jeszcze gorzej pod tym względem), oraz najbardziej deszczowej miejscowości na Świecie (i tu się bez zastanowienia zgodzę). Jednym słowem warunki nie do życia. Co zatem skłoniło niewielką grupkę ludzi do zamieszkania w tym niedostępnym terenie, w odległości około trzystu kilometrów drogą wodną od najbliższej innej cywilizacji? Trudno powiedzieć – może ryby, bo jeszcze do niedawna połowy były najważniejszym zajęciem mieszkańców. Niestety choroba która przed kilkunastu laty dopadła niektóre morskie stworzonka spowodowała, że rybacy przenieśli się w inne bezpieczniejsze regiony. To dlatego liczba mieszkańców spadła z trzystu do osiemdziesięciu.

Tak się zastanawialiśmy z czego żyją Ci ludzie. Gdzie pracują, jak zarabiają pieniądze? Rybołówstwo ograniczyło się do niewielkich łodzi i małych połowów, więc to już margines. Jest tu szkoła do której chodzi może z dziesięciu uczniów, zatem rodzina nauczycieli składa się z dwóch, góra trzech belfrów. Są jeszcze trzy sklepy spożywcze, choć słowo sklep jest mocno wygórowane. Dziesięć metrów kwadratowych z kilkoma półkami na których znajduje się nieliczny wybór produktów, wśród których wyróżnia się kolekcja win i nieco mocniejszych trunków, do tego ziemniaki, cebula, puszka z tuńczykiem, czekolada, jajko, kawałek sera, olej, mąka. Ale najważniejszy jest zeszyt w którym stara Indianka prowadząca jeden ze sklepów zapisuje kto ile wziął na krechę. Co ciekawe, zazwyczaj jak chcieliśmy odwiedzić sklep, to najpierw musieliśmy poszukać na wiosce owej sprzedawczyni, aby ona powoli podreptała do swojego „super mercado” i wpuściła nas między „regały”. Nie mamy już chilijskich pesos, więc wyciągamy dolary. Te są przyjmowane niechętnie, najbliższy kantor setki kilometrów stąd, ale biznes to biznes więc jakoś udaje się sprzedawczynię przekonać do handlu. Ta nie ma jednak pojęcia jaki jest kurs wymiany. Ala chwytała więc za kalkulator, przeliczała kwotę do zapłaty na dolary i wyliczała przysługującą nam resztę w pesos. Sprzedawczyni potakiwała głową sugerując że coś rozumie, choć widać że się pogubiła już na samym początku. Przyjmuje jednak dolary, wydaje wyliczoną resztę w pesos i uśmiecha się na pożegnanie. Takie tu jest zaufanie do ludzi, i to jest fajne.

Jak przystało na południowo Amerykańskie państwo jest tu oczywiście Armada i Carabinieros. Widocznie trzeba strzec tutejszego dobytku i okolicznych bezludnych wysp. A reszta mieszkańców? Ciężko powiedzieć, zapewne zajmują się zbieractwem, głównie kawałków blach, sklejek i desek z których to budują przydomowe komórki. Ich domy z drewna i blach falistych też nie są w lepszym stanie, remontu raczej nie przechodziły od momentu powstania.

Dookoła zatoki ciągnie się jedyny chodnik, ale nie taki jak u nas, tylko szeroki na metr pomost zbity z desek na palach. To z powodu kamiennego pochyłego i wiecznie mokrego podłoża na którym powstała ta osada.

Trzeciego dnia pobytu zdarzył się cud, niespotykany - wyszło słońce. Temperatura osiągnęła szesnaście stopni, odczuwalna może nawet więcej. Zdarza się to w Puerto Eden pewnie raz na tysiąc lat. Dlatego na zmiany przez cały dzień robiliśmy wyprawy na ląd, aby tym samym drewnianym chodnikiem pośród tych samych niewielkich domków, mijając tych samych widywanych wcześniej mieszkańców poczuć panujący tu klimat. Wdrapałem się i na pobliską niewielką górkę na której znajduje się wysoki maszt radiowy, ich kontakt ze Światem. Nie mają aż tak źle - jest telefonia komórkowa, niezbyt szybki ale działający internet, bieżąca woda i prąd generowany przez chodzący non stop agregat. Życie ułatwia im prom zachodzący tu na chwilę dwa razy w tygodniu. Dzięki temu dostarczane są z miasta zamówione wcześniej produkty – przede wszystkim artykuły spożywcze i paliwo. No i można udać się do miasta, do Puerto Montt, raptem dwa dni drogi. Z tej okazji skorzystał nasz doktorek, wracając do Polski na święta. Jego przygoda z Wassylem póki co się zakończyła.

Podobało mi się tam, życie biegnie powoli, nie jest zbyt skomplikowane, mijani mieszkańcy byli bardzo mili, ich obejścia biedne i surowe. Podobało mi się, ale entuzjazmu wystarczy góra na dwa trzy dni, mieszkać tam to byłoby jednak wyzwanie.

Po zatankowaniu paliwa, uzupełnieniu zapasów w to co było dostępne (CZEKOLADA) i ostatnim przemierzeniu wioski tam i z powrotem ruszyliśmy dalej. Dalej, czyli nadal pod wiatr, prąd i fale, więc przez cały dzień upłynęliśmy dwadzieścia kilka mil, a na noc zatrzymaliśmy się w Caleta Yvonne. Kotwiczyły tam aż trzy jachty, w tym zaprzyjaźniona Donazita z Patrycją i Gigi.

Zauważyłem pewną prawidłowość. Po kilku dniach silnych wiatrów z NW (czyli w mordę), na jeden dzień wiatr wykręca na SW a potem są dwa dni spokoju. Dzięki tej odkrętce żwawo ruszyliśmy do przodu i po blisko 6 tygodniach znów wypłynęliśmy na Ocean. Ten przywitał nas dość silnym wiatrem i sześciometrową oceaniczną falą. Znów na jachcie czuliśmy się jak w pralce. Dziś już się uspokoiło. Wiatru nie ma a fala powoli siada. Prawdopodobnie jutro wieczorem dopłyniemy do Puerto Aguirre, gdzie chcemy spędzić Święta. Mamy nadzieję, że będzie tam już pełna cywilizacja, gdyż miejscowość liczy ponad 1000 mieszkańców. Jest więc szansa, że natkniemy się na jakiś lokalny bar.

Wyczytałem w locji, że od tego miejsca można liczyć na słońce a i miejsc zamieszkanych też jest już więcej. Może posmakujemy odrobinę chilijskiej cywilizacji.

W pełni księżyca nadawał Bolo. Stenotypowała Natalia.

 

 


 


Wyprawa współfinansowana jest ze środków Miasta Szczecin.

Partner wyprawy.

 


Partnerzy medialni:

         
 


O wyprawie przeczytasz także w:
     Rejsuj.pl                             
 

 


 

7 continents 4 oceans - the longest way around the Wolrld.