Rejs trwa:
1
1
2
2
9
9
4
4
dni
0
0
0
0
godz
2
2
7
7
min
4
4
1
1
sek

 

Do Puerto Deseado pozostało 238 Mm
Liczba osób obchodzących dziś urodziny: 1

Żegluga z Mar del Plata do Puerto Madryn była spokojna i odbywała się z wiatrem. Powoli odczuwamy zmianę pogody na nieco zimniejszą, ale bez przesady, póki co na koszulkę zakładam polar i jest ok., a w Polsce dopiero co przeszła fala mrozów. Musieliśmy pilnować prędkości, aby zdążyć się schować przed zapowiadanym południowym wiatrem o sile pięciu stopni Beauforta. Wassyl takie warunki bez problemu przetrwa, ale nie posunie się za bardzo do przodu. Lepiej przeczekać je gdzieś na spokojnej wodzie.

Kotwicę rzucamy w piątek o godzinie szesnastej, około czterysta metrów od plaży i dwieście od długiego mola w średniej wielkości mieście Puerto Madryn. Po obiadku woduję z Markiem ponton i z Natalią udajemy się do Prefektury aby dokonać odprawy. Tym razem wszystko poszło gładko i spokojnie, więc jest chwilka na soczek w barze z WiFi, telefon do domu i małe zakupy w supermarkecie. Zwiedzanie zostawiamy sobie na kolejny dzień, nie wiedząc jeszcze co nas czeka. Wieczorem na jachcie robimy porządki i zasiadamy do krótkiej narady z doktorami. Jakimi zapytacie? Ano z doktorem Citron i doktorem Mojito. Tak nazywają się butelkowane drinki które są tutaj bardzo popularne i sprzedawane niemal w każdym sklepie w Argentynie. Odpowiednio zmrożone, mimo tej całej chemii które zawierają, nawet dobrze smakują. Bujamy się lekko na unoszonej falami rufie, a na zewnątrz powoli się rozwiewa. To wiatr przed którym tutaj się schowaliśmy.

Przez całą noc trzymamy wachty kotwiczne, wiatru jest coraz więcej, na szczęście kotwica bardzo dobrze trzyma. Pojawia się jednak wredna fala, na tyle duża i stroma że buja Wassylem coraz mocniej. Nie ma mowy o pływaniu pontonem na ląd, no chyba że w piance w wersji na mokro. Z wycieczek na miasto zatem nici. Zostajemy w komplecie na jachcie i każdy z nas stara sobie znaleźć jakieś zajęcie. 
Po południu oglądam mało znany film produkcji francuskiej „Klucz Sary”. Mógłbym tu przytoczyć streszczenie filmu, ale nie zrobię tego zachęcając was do jego obejrzenia. Napiszę jedynie, że trochę przypomina nasze „Pokłosie”, a trochę „Listę Schindlera”. Tematykę filmu zatem już nieco odkryłem. Mnie w filmie urzekła jego plastyczność oraz pewna brutalność. Film daje dużo do myślenia i trudno pozostać wobec pięknie opowiedzianej ale tragicznej historii obojętnym. Naprawdę polecam.

Wiatr przez noc nieco ucichł a zatoka uspokoiła się. Wsiadam więc na ponton i udaję się do Prefektury aby się odprawić. Obsługuje mnie pani oficer o swojsko brzmiącym nazwisku Brzezicki (lub jakoś podobnie). Przyglądam się jej twarzy i w sumie stwierdzam, że mogłaby być Polką. Nie rozumie jednak w naszym języku ani słowa, pewnie z Polski pochodził dziadek, albo i pradziadek. Może nawet o tym nie wie, w przeciwnym razie może by się tym pochwaliła. Wyraz twarzy ma bardzo surowy, więc ja boję się o cokolwiek zapytać.

W tym czasie Ala z Grzesiem robią szybkie zakupy, a Marcin schodzi pod łódkę badając organoleptycznie ster. Stwierdza, że trzy z czterech śrub są lekko poluzowane, więc następnie nurkuje około trzydzieści razy dokręcając je powoli. Zmarzł przy tym nieźle, bo woda ma pewnie z szesnaście stopni. Najważniejsze jednak, że usterka została naprawiona. Możemy ruszać dalej. Trzeba korzystać z dwóch, trzech dni sprzyjających w miarę wiatrów. 

Płynąć wzdłuż wybrzeży Ameryki Południowej na początku korzysta się z wiatrów pasatowych a następnie innych stałych wiatrów wiejących generalnie z kierunków północno-wschodnich. Ale te dobrodziejstwa kończą się mniej więcej na wysokości Buenos Aires. Potem ma się do czynienia z wiatrami wiejącymi niemal z wszystkich kierunków. Zapewniają to układy niskiego ciśnienia i fronty atmosferyczne przeciskające się z Pacyfiku na Atlantyk. Pełne cyrkulacje wiatru zdarzają się co dwa, trzy dni. Czasem potrafi dmuchnąć i siódemka, zazwyczaj z północy lub południa. Im niżej kontynentu tym częstsze zmiany kierunku, a wiatry silniejsze. Staramy się nie pchać pod przeciwne wiatry, bo dżentelmeni pod wiatr nie pływają. Chowamy się więc do portów lub zatoczek. Z drugiej strony jeśli wieje wiatr sprzyjający to próbujemy cisnąć jak najszybciej do przodu, pomagając sobie silnikiem jeśli jest go za mało. Tą techniką mamy nadzieję dopłyniemy bezpiecznie i w rozsądnym czasie na kraniec Świata, czyli do najbardziej wysuniętego na południe miasta na świecie – Ushuaia, skąd zazwyczaj rozpoczyna się atak na Horn.

Ubrany w polar marki Pogoria nadawał Bolo

PS. Na zdjęciu widać, że kotwica trzyma.
PS2. Natalii życzymy dziś 100 lat (na morzach i oceanach całego Świata). 


Wyprawa współfinansowana jest ze środków Miasta Szczecin.

Partner wyprawy.

 


Partnerzy medialni:

         
 


O wyprawie przeczytasz także w:
     Rejsuj.pl                             
 

 


 

7 continents 4 oceans - the longest way around the Wolrld.