Rejs trwa:
1
1
2
2
6
6
4
4
dni
2
2
2
2
godz
3
3
7
7
min
1
1
3
3
sek

 

Do Mare de Plata pozostało 175MM
Ilość talerzy lądujących na podłodze podczas przechyłu: 15

Boskie Buenos za nami. Staliśmy prawie 8 dni, najdłuższy postój podczas wyprawy (so far). Wiele się działo. Jacht został zaatakowany przez wielkie połacie zielska i traw pływających po zatoce i wpływających także do portu. A w tym zielsku mnóstwo pająków, żmij, ptaków a la czapla. Ponoć czasami bywają nawet małpy, ale takowej nie zauważyliśmy. Cały port wyglądał czasami jak boisko piłkarskie (dawno nie koszone) a w nim powtykane jachciki. Zjawisko to zdarza się tutaj raz na dziesięć lat, więc nieźle się wstrzeliliśmy.


Bałem się trochę, że się nie uda wypłynąć, ale szczęście sprzyja lepszym a może tym dobrym, tak czy siak w dniu wypłynięcia zielsko się rozstąpiło niczym morze Czerwone i udało się wypłynąć. Choć nie było łatwo, bo w Argentynie rządzi (przynajmniej żeglarzami) Prefektura Naval. Dzień przed wypłynięciem zachodzę do nich i pytam grzecznie jak wygląda odprawa jeśli płynę do kolejnego argentyńskiego portu. „Tylko lista załogi i dokument jachtu” – pada odpowiedź. Rano była jednak inna zmiana i miała inny pomysł na odprawę. „Proszę się udać do Immigration”. „Ale po co?” – pytam, „na wjazd już jestem odprawiony a wyjeżdżać z Arhentiny (jak tu mawiają) nie zamierzamy”. „Masz tam iść, niech Ci dadzą taki sam dokument jak na wjazd ale z dzisiejszą datą” – są uparci. Wiem, że nikt mi takiego dokumentu nie stworzy i albo mnie odprawią z kraju albo nic nie dadzą. Nie chce między argentyńskimi portami za każdym razem się odprawiać out a potem in. Proszę ich, żeby na kartce po hiszpańsku napisali o co im chodzi, a ja tą kartkę dam w Immigration. I co? Okazało się że jestem jak prorok albo wróżbita Maciej. Pani po hiszpańsku mówi mi, że nic mi nie da, bo już jestem odprawiony. I że nie muszę się odprawiać bo płynę do argentyńskiego portu przecież. Przecież ja to wiem, ale Prefektura nie. Na szczęście zabrałem też numer telefonu do nich i z uśmiechem wręczam go kobitce w Immigration. Rozmawiali ze sobą a nawet przez chwilę się kłócili z dziesięć minut. Skończyło się na odprawieniu mnie z kwitkiem, a dokładniej z czystym formularzem wjazdowym bez żadnych pieczątek czy podpisów. W prefekturze musiałem go wypełnić, a oni sobie postawili jakieś pieczątki. Do tego skserowali wszystko co można było skserować i w końcu mogliśmy po prawie trzech godzinach wypłynąć.

A samo Buenos? Najwięcej zobaczycie na zdjęciach umieszczonych w galerii. Moje główne odczucie to, że jest to bardzo europejskie miasto. Centrum niczym Paryż z monumentalnymi kamienicami, ościenne dzielnice już nieco spokojniejsze, z lekko zaniedbanymi piętrowymi kamienicami, parkami i knajpkami. Najbardziej dziko było w La Boca, stara dzielnica emigrancka z wielkim stadionem po środku. Uliczki turystyczne kolorowe, pełne knajpek i sklepików, ale wystarczy zapuścić się dwie przecznice w bok i człowiek odruchowo rozgląda się za taksówką.

Duże wrażenie robi także cmentarz historyczny, w którym znajdują się kilkumetrowe monumenty przypominające małe budynki, w których to, najczęściej w piwnicach pochowane są całe rodziny. Najbardziej znany grobowiec to ten w którym spoczęła ostatecznie Evita Peron. My znaleźliśmy kilku Polaków w tym Radziwiłła. Załapaliśmy się też na pogrzeb, zdziwiło mnie, że większość osób była ubrana na biało.

Z ciekawostek, znajduje się tu ponoć najszersza ulica świata, ma w sumie z 20 pasów, ale po przebudowie oddzielone są one pasami zieleni lub chodnikami, i nie robi to już takiego wrażenia.

Buenos to tango, ale to tańczone spontanicznie, z emocjami i zaangażowaniem odchodzi już chyba do historii. Tango nadal jest spotykane, ale tańczone „do kotleta”. Parka dorabia sobie tańcząc przy kolejnych restauracjach i zbierając pieniążki, robiąc to dość mechanicznie, ładnie, ale bez emocjonalnego zaangażowania. Jako turysta numer jeden oczywiście zapłaciłem i nawet fotkę z la sieniorita de tango sobie zrobiłem. A przy okazji kotlet, czyli kawał argentyńskiego steka był wyśmienity.

Nowoczesna dzielnica z wielkimi wieżowcami to Puerto Madero i to w jej sercu staliśmy w marinie. Nawet tu choć pośrednio mają wpływy Polacy. Szef mariny, Fernando, pływał kiedyś na statkach, w tym z polskim kapitanem. Zapamiętał, że używał on cały czas jednego słowa kulwa (nie piszę brzydko bo nie wypada, niech będzie taki synonim). Kulwa pilots, kulwa weather, kulwa harbour. Nazywali go Captain kulwa. I to jest dowód, że jesteśmy znani na całym świecie.

Trochę było nam tu drogo, w knajpach i w sklepie. Ceny razy dwa, czasem trzy. Wymiana waluty na czarnym czyli niebieskim rynku już nie tak opłacalna jak kiedyś, zyskuje się ok. 5%. Ale i tak skorzystaliśmy z lekko tajnego kantoru ulokowanego gdzieś w czeluściach ciemnej kamienicy (cambio, cambio, change dollars, good price).

Chciałem pójść do kina na najnowsze Gwiezdne Wojny, ale wszystkie seanse są z hiszpańskim dubbingiem, a ja nie wiem jak jest po hiszpańsku „niech moc będzie z Tobą” więc odpuściłem.

Tydzień zleciał szybko, trochę na pracach przy łódce (wymieniłem niby szczelny wywietrznik w kambuzie, przez który nam się lała czasem woda, na okno z poliwęglanu z odpowiednio dużą ilością silikonu) a trochę na zwiedzaniu.

Po wypłynięciu borykamy się z zatoką La Plata, nie chce nas łatwo wypuścić, wysyłając atakujące nas zielska, przeciwny prąd, przeciwny wiatr. Ale z pomocą silnika i żagli powoli przez noc jakoś się wydostaliśmy, mijając w odległości 3Mm statek Koszalin. Nad ranem na jednym z przechyłów (wcale nie rekordowym) oderwał się w kambuzie ociekacz z naczyniami. Rumor niesamowity, ale straty na szczęście niewielkie.

Aktualnie płyniemy na prawie wszystkich żaglach (bo wszystkich na raz się postawić nie uda), gonimy do Mar de Plata, bo za dwa dni ma przyjść silny południowy wiatr, a Wassyl nie jest typem wojownika i halsować mu się nie chce. Trzeba więc to przeczekać, w porcie, przy kolejnej coli i porcji mięsiwa...

Z nad miseczki płatków czekoladowych z mlekiem (już pustej) nadawał Bolo


PS. Zapraszamy na śniadanie (na zdjęciu)... 


Wyprawa współfinansowana jest ze środków Miasta Szczecin.

Partner wyprawy.

 


Partnerzy medialni:

         
 


O wyprawie przeczytasz także w:
     Rejsuj.pl                             
 

 


 

7 continents 4 oceans - the longest way around the Wolrld.